Seminarium DzikoSaunowe
- Maciej Fink-Finowicki
- Jun 2, 2022
- 11 min read
6-8.05.2022

Nawijam asfalt na opony Subaru pędząc przez młodą noc. Strzałka prędkościomierza płynnie mija setkę, potem 120 i bez wysiłku wspina się wyżej. Trzysta koni pod maską w miarowym galopie raduje się przebieżką, silnik pieści ucho przyjemnym mruczandem. Widnokrąg fioletową łuną na wprost mnie znaczy miejsce gdzie umarł dzień. Pędzę pustą szosą, jakbym próbował dogonić okruchy właśnie kończącego się weekendu. Beemka przede mną - człapiąc 140 km/h - zjechała posłusznie na prawy pas kiedy się do niej zbliżyłem. Wciskam gwałtownie pedał gazu a w 3-litrowym silniku rozpętało się małe piekło. Kuce pod maską spięte ostrogą bez protestu przechodzą w cwał a mnie wciska w fotel, kiedy licznik rączo rusza pod dwie paki. To właśnie uwielbiam w tym aucie. Dowolne otwarcie przepustnicy to natychmiastowy wybuch przyspieszenia bez frustrującej turbodziury. Każdy kij ma jednak dwa końce - zawsze takie harce formują złowrogi wir w baku. Rozkoszuje się prędkością i stabilnością bolidu; idzie jak po szynach a jedynym widocznym efektem prędkości jest basowy huk silnika wypełniający kabinę. Zgłuszone radio pozwala rozkoszować się wyłącznie tym krzepkim dźwiękiem. Nasyciłem się euforią i odpuściłem zwalniając do przepisowych 120 km/h. Odprężyłem się i przeszedłem w tryb eco, co w moim Subaru oznacza zejście w rejony 12 litrów na sto…kuźwa, ile to bydlę żłopie! Odpaliłem ulubione radio cicho w tle i kontemplowałem drogę wijącą się przede mną w świetle reflektorów. W głowie wirowały wspomnienia i przeżycia minionych dwóch dni - przepełnione wyciszeniem, uważnością i serdecznością.
Wszystko układało się tak jakbym miał nie trafić do Dzikiej Sauny w ten weekend. Najpierw problemy z autem, potem obiecany godzinę wcześniej fajrant szlag trafił, na końcu tłuste korki na wyjeździe z Warszawy… Ufff. Przyjechałem z półgodzinnym opóźnieniem, co od razu wpłynęło negatywnie na moje nastawienie i pogłębiło irracjonalną złość na przeciwności losu. Jednak na miejscu, kiedy poznałem się z uczestnikami grupy, poczułem jak otacza mnie zrozumienie, łagodność i wyrozumiałość. Duży wpływ na spacyfikowanie mojego stresu miała magiczna i kojąca aura miejsca, które stworzyli gospodarze. Rozluźniłem się więc i spokojnie rozsmakowałem w magicznym weekendzie.

Prowadzący miejscówkę Maku i Kasia są osobami o wielkim doświadczeniu i dużym stopniu rozwoju duchowego. Otwarci, wyrozumiali i cierpliwi. Stworzyli nie tylko przyjazne i spirytualistyczne miejsce, ale wypełniają go dobrą wibracją i zaraźliwym uśmiechem. Dobrze się tu czuję i dobrze mi się tu wraca. Maku jest w stanie zbudować saunę od podstaw (i już niejedną zbudował) ale jest też osobą o wielkiej wrażliwości i empatii. Potrafi poprowadzić feeryczny seans i opowiadać godzinami o roli sauny i jej wpływie na rozwój społeczeństwa i metafizyczności jednostki. Kasia jako wsparcie duchowo-mentalno-gastronomiczne jest gwiazdą a jako dyplomowana fizjoterapeutka zrobi unikalny masaż, wzbogacony jej doświadczeniem praktycznym w egzotycznych zakątkach świata. W przerwach między saunowaniem a masowaniem śpiewa, gra na gitarze i żongluje. Niekoniecznie wszystko na raz. Razem stanowią unikalny duet propagujący życie zgodne z rytmem natury i slow-life w pełnym rozumieniu tego terminu.



Sprawdź Yurta SPA - Zaczarowany Las jeśli jesteś zainteresowany masażem i muzykowaniem. Natomiast w ramach siostrzanego profilu Zaczarowany Las dowiesz się więcej o GLIMTS’ach czyli Grubych Leśnych Imprezach Muzyczno-Taneczno-Sauniarskich oraz możesz też tam wynająć obiekt pod własne eventy. Wszystko to w ramach jednej przestrzeni mistyczno-wypoczynkowej i pod generalnymi auspicjami Dzikiej Sauny i jej filozofii.

Ogromne wrażenie sprawiło na mnie pierwsze ceremonialne zanurzenie w ciepłym wnętrzu sauny, poprzedzone osobistą inwokacją prowadzących, oraz rytualnym opłukaniem i okadzeniem nagiego ciała. Poczułem się bardzo specjalnie i uroczyście - i tak właśnie wyglądała pierwsza tura grzania: przepełniona duchowością i sacrum. Sauna ma w sobie coś zarówno osobistego jak i egalitarnego. Wyrzekamy się nie tylko ubrań, ale też złych emocji, grud stresu, cywilizacyjnego pośpiechu. Jeśli siedzimy skoncentrowani na swoim oddechu, na cieple przenikającym stopniowo wszystkie warstwy naszego ciała, na odczuciach sensorycznych zafundowanych przez mistrza ceremonii, i zapatrzymy się we własne wnętrze - zaczniemy dokonywać odkryć o które trudno w innych warunkach i pogłębimy trening swojej mentalnej strony. Ochłodzenie po takiej naparzance, która może potrwać nawet godzinę, jest cudownie ożywcze i oczyszczające zarówno dosłownie jak i w przenośni. Najważniejsze jednak dzieje się tuż po, kiedy kładziemy się na ziemi a nasze ciała pieszczone są przez źdźbła trawy. Okryci kocem, zbombardowani najpierw gorącem, potem źródlanym chłodem wyciszamy się powoli, kontemplując otrzymaną dobroć przeżyć. **). Motywy w głowie układają się w prostą i piękną melodię, jak łany falujące na wietrze, procesy naprawcze organizmu galopują w każdej komórce a zmysły omdlewają jak po erupcji rozkoszy. Trwa to kilka-kilkanaście cudownych minut, po czym każdy w swoim tempie, okryty kocem gromadzi się przy życiodajnym ognisku, gdzie przyciszonym głosem wymieniamy się wrażeniami.
Sauna oprócz tego że otwiera naszą duchowość, poprzez swoją konstrukcję i definicję jest przede wszystkim miejscem wspólnego spędzania czasu. Więc jeśli akurat nie zatopiłeś się w zakamarkach swojej duszy i o ile formuła seansu na to pozwala - możesz gadać, cieszyć się towarzystwem ludzi czerpiących radość z pobytu tak jak Ty, śpiewać i grać na instrumentach (dźwięk drumli spowity parą znad pieca jest hipnotyzujący!) śmiać się i oczywiście cieszyć się wspólnym masażem i chłostą witkami. O witkach będzie jeszcze!


**) Po pierwszej sesji, kiedy położyłem się na ziemi a opiekuńcza ręka prowadzącego okryła mnie wełnianym kocem, poczułem delikatne obciążenie na stopach. Pomyślałem sobie, że tak ma być i jest to coś w stylu gravity blanket. Medytowałem więc rozkosznie dalej wsłuchując się we własny oddech, a kiedy przyszła pora na zebranie swojego jestestwa z gleby, po otwarciu oczu ze zdumieniem stwierdziłem, że na moich stopach usadowił się i leżał bez drgnienia Dziki - stary wpół-udomowiony kocur, którego poznaliście już w poprzedniej odsłonie opisu tego miejsca. Dziki okazał się wcale nie taki stary na jakiego wyglądał, a jego poznaczona licznymi szramami morda dodawała mu z wyglądu kilka lat, ale z pewnością z takim temperamentem wykorzystał już większość ze swoich dziewięciu żyć. W tym sensie na pewno był stary. Nie wiem, czemu wybrał mnie. Może mnie poznał, a może pasował mu poziom moich wibracji. Było mi bardzo animalistycznie i miło…. Gravity cat hahahaha!
Szkolenie dzikosaunowe, a raczej zgodnie z moim nazewnictwem seminarium, obfitowało też w bloki merytoryczne, poczynając od historii sauny, czy też raczej banii (kiedyś napiszę o tym książkę) poprzez fizykę przekazywania i wnikania ciepła, fizjologię grzania a kończąc na nauce gry na instrumentach i warsztatach z robienia witek. Były też zajęcia z witkowania, ale o tym za chwilę. (tak, wiem - już obiecywałem to wcześniej!)

Żałuję bardzo, że nie mogłem zrobić zdjęć z naszej sesji sauna jam, kiedy otuleni parą i aromatem olejków inicjowaliśmy wspólne granie do hipnotycznego motywu muzycznego zapodanego przez Mistrza. Każdy seans w bani jest inny, nie tylko ze względu na umiejętne zarządzanie temperaturą, przewiewem, aromatem, dymem i muzyką. Inni są również ludzie tworzący z nami seans, inne nasze intencje, nastawienie, forma. To wszystko tworzy wiele zmiennych, dających za każdym razem inny wynik saunowego równania. A na koniec wszyscy lądują w beczce z zimną woda, lub w stawie. Najważniejsza część misterium to jest właśnie ten moment, kiedy po nagrzaniu i gwałtownym wychłodzeniu i oczyszczeniu, odrodzeni kładziemy się i spuszczamy emocje ze smyczy. Najlepiej wtedy nie myśleć, nie planować, nie analizować, tylko leżeć i płynąć z nurtem. Zarówno wrażenia jak i huśtawka temperatury mogą doprowadzić do niekontrolowanych dreszczy, innym razem do letargu lub ciężkich westchnień, mimowolnego śmiechu… . Za każdym razem jest to objaw procesu uzdrawiającego ciało i sprzątającego naszą duszę.

Ważną częścią zajęć były poranne spacery energetyczne do pobliskiego Zaczarowanego Lasu. Dlaczego jest on Zaczarowany? Temat zaledwie liznąłem, kiedy byłem tu poprzednio dwa razy na spacerze. Odebrałem wtedy piękno i niezwykłość otaczającej mnie przyrody, jako przejaw magii. Byłem blisko, ale chodzi o coś głębszego. Zaczarowany Las jest naprawdę inspirujący i przepełniony atawistyczną mocą i nie ma w tym nic z pisarskiego koloryzowania. Codziennie rano, jeszcze przed śniadaniem, chodziliśmy na spacery do Lasu. Nie mieliśmy daleko, jako że prawie okala on Dziką Saunę, która leży na jego skraju. Miało to formę relaksującej przechadzki, a nie brutalnego przedzierania się przez chaszcze, do którego jestem przyzwyczajony w swojej bushcrafterskiej praktyce. Nic więc dziwnego, że co poniektóry odwiedzali Las w szlafroku i na bosaka albo w klapkach. Właśnie wtedy przekonałem się na własne oczy, że w naszej rzeczywistości, tuż obok nas żyją ludzie na zupełnie innych poziomach wibracji energetycznych. Bez wdawania się w szczegóły, kiedy poszliśmy na nasz pierwszy spacer, rozmawiałem właśnie z osobą obdarzoną energetycznie i mój interlokutor powiedział w pewnej chwili: “to jest miejsce wysokiej energii” po czym dosłownie po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do naturalnego leśnego źródła, które od lat dawało schronienie i życiodajną wodę okolicznej ludności w warunkach różnorakich historycznych zawieruch. Mnogość przeżyć i emocji dziesiątków istnień wzmocniła naturalną moc tego miejsca. Właśnie tu siadaliśmy na miękkich poduchach mchów i robiliśmy ćwiczenia oddechowe, czerpiąc z wielowiekowej skarbnicy jogicznej ale wspierając się też nowoczesnymi systemami treningowymi Wima Hofa - jednego z moich idoli. Ćwiczenia oddechowe i w ogóle proces oddychania jest bardzo niedoceniany w swojej prozdrowotnej naturze i jeszcze usłyszycie więcej w temacie na tych łamach.



Pokrzepieni oddechowo i naładowani energią dzień zaczynamy od urozmaiconego śniadania na naszej “plaży”. Dominują naturalne składniki i niskoprzetworzone dania. Dieta wegetariańska jest lekka i jednocześnie sycąca a produkty z lokalnego eko-gospodarstwa szturmem zdobyły nasze podniebienia. Wzbogacona o ryby z hodowli nieopodal stanowi chyba najzdrowszą dietę na świecie! ***). Kasia jest absolutnie wspaniałą kucharką i genialnym supportem oraz uśmiechem Dzikiej Sauny!



Wieczorem natomiast raczyliśmy się pizzą wypalaną na bieżąco w piecu własnoręcznie zbudowanym przez Maka (jak wszystko w Dzikiej) którą komponowaliśmy i doprawialiśmy własnoręcznie! Do kompletu świeże browarki kraftowe od lokalnego mini-browaru spłukiwały gardła dając wytchnienie po całym dniu zajęć.



***) Porządkując pojęcie wegetarianizmu i diet wykluczeniowych: najbardziej rozpowszechniony jest laktoowowegetarianizm, czyli usunięcie z menu wszelkiego mięsa, w tym ryb oraz produktów związanych z ubojem, czyli smalcu i żelatyny. Dozwolone są natomiast produkty odzwierzęce jak jaja, mleko, produkty mleczne i miód. Dieta owowegetariańska z kolei dopuszcza jedzenie jaj, ale wyklucza nabiał, mięso i ryby. Jest jeszcze laktowegerianizm który polega na wykluczeniu mięsa, ryb oraz jaj, ale dopuszczający mleko. Jeszcze się nie zgubiłeś? To jedziemy dalej! Z modnych ostatnio trendów wspomnieć należy o fleksitarianizmie - czyli jemy produkty roślinne ale okazjonalnie (sic!) dopuszczamy spożycie mięsa. To ostatnie przytaczam bardziej w ramach ciekawostki. Wszelkie terminy wspomniane powyżej uważane są ogólnie za tzw. “zdrowe” sposoby odżywiania i zalecane jako diety całoroczne. Moim zdaniem królem jeśli chodzi o pełne spektrum zarówno wartości odżywczych jak i walorów smakowych jest perełka którą zostawiłem na półmetek, czyli dieta pescowegetariańska lub ichtiowegetariańska. To nic innego jak wegetarianizm wzbogacony o ryby i owoce morza!
Z kolei weganie jako bardziej restrykcyjni wykreślają wszystkie produkty odzwierzęce opierając się tylko roślinach. Czyli jaja, mleko, miód out! Ale!! Jeśli nie możesz oprzeć się pokusie, jak pewien sympatyczny Miś o Bardzo Małym Rozumku i uwielbiasz miodek, to już jesteś beeganinem! ;). Szczególną formą weganizmu jest POST Dr Dąbrowskiej (nie mylić z DIETĄ Dr Dąbrowskiej - którą zaliczamy do semiwegetarianizmu i która jest systemem całorocznego żywienia) który to sposób - jak sama nazwa sugeruje - jest okresowy i nie przekracza 40 dni (tak, tak - biblijny post tyle właśnie trwał). Ale to marginesie totalnie, a nie będę już robił przypisu w przypisie, bo się robi sieczka!
Idąc dalej po drabinie wykluczenia mamy z kolei witarianizm, który polega na spożywaniu wyłącznie świeżych produktów oraz rezygnacji z kawy i herbaty. Kolejny szczebel to frutarianizm, polegający na jedzeniu tylko takich warzyw i owoców, których zbieranie nie uśmierca rośliny. Wszystko co jest powyżej weganizmu budzi już kontrowersje dietetyków a im bardziej wykluczeniowe, tym większy w tym pierwiastek etyczno-filozoficzny a mniejszy zdrowotny. Myślicie, że to koniec? Hahaha, taki uj! Nawet nie rozwijam terminów liquidarianizm oraz sprautarianizm, bo widzę że temat trzeba będzie ewidentnie pokryć nowym postem. Zwieńczeniem karuzeli szaleństwa jest oczywiście bretarianizm, czyli żywienie się energią słoneczną. Dalej jest tylko ściana. Doooobra, dosyć o tych dietach, bo zgłodniałem - lecę na kebsa! (żartowałem!)

No dobra, kto dotrwał do tego momentu, to teraz będzie o witkach! Najpopularniejszym materiałem do robienia witek są młode, liściaste gałązki dębu oraz brzozy. Samo ułożenie gałązek w pęku, prawidłowe przycięcie i usunięcie wszystkich kaleczących, wystających dzynksów to sztuka sama w sobie. Jeśli wiesz do czego będą służyć, to będziesz też wiedział, jak się do wykonania witki zabrać. Witki można też zrobić z jałowca, jak również z egzotycznego eukaliptusa. Gotowe witki moczymy w ciepłej wodzie, żeby nasiąkły.

Sposobów i szkół masażu jest wiele, nie ma jakiejś jednej uniwersalnej i najlepszej pod słońcem metody. Ważne, żeby dostarczyć relaks, pobudzić skórę i oczyścić ciało ze złej energii. Seans witkowy można zacząć od położenia delikwenta twarzą w świeżo zrobionej, nasiąkniętej, gorącej witce, tak żeby podczas oddychania naturalnie inhalował jej aromat. Głowę przykrywamy drugą świeża witką, żeby spotęgować wrażenia i odciąć zmysł wzroku. Dotyk będzie wtedy pełniej odbierany. Kolejne dwie witki lądują w dłoniach masującego i zaczyna się praca nad ciałem. Moim ulubionym początkiem seansu jest kiedy czuję na skórze najpierw aromatyczną wilgoć skapującą z witek. Potem masowanie stóp, najpierw lekko, stopniowo coraz mocniej. Omiatanie ciała jak pędzlem i w końcu chłosta. Czy boli? Hmmm.. to zależy co kto lubi i jak się umówisz z osobą masującą, hehehe... Generalna zasada jest taka, że nie powinno boleć, co nie znaczy, że ma być delikatnie. Można uderzać szybko i lekko, można mocno smagać jak biczem, a jeśli w tle jest muzyka najlepiej zgrać się z jej rytmem. Jak w tańcu. Masaż przynosi głębsze doznania, kiedy jest wykonywany w saunie, oczywiście przy nieco wyciszonym piecu. Witki, którymi pracujemy należy utrzymać w odpowiedniej temperaturze, dobrze jest więc mieć dwie zapasowe na podorędziu, moczące się w ceberku.

Nie pierwszy raz byłem witkowany, ale pierwszy raz ja sam witkowałem i muszę przyznać, że jest to ciężka praca nawet w delikatnie tylko nagrzanej jurcie, a co dopiero w gorącej bani! Ja się zmachałem po kilku minutach i wiem, że bez treningu żaden ze mnie masażysta nie będzie! Z tym większym szacunkiem podchodzę do gigantów, którzy masują w saunie godzinę albo dłużej. Ale to wszystko kwestia praktyki. A ja sobie teraz musze odpocząć...
Zaspokojona ciekawość? Polecam samemu spróbować, to przyjemny i bardzo zdrowy zabieg. Ważne, żeby znaleźć miejsce, gdzie robią to dobrze i zgodnie z regułami sztuki, żebyś się partackim wykonaniem nie zniechęcił.

Na koniec często podnoszona kwestia nagości i seksualności w saunie. Wiele nieobeznanych osób z wypiekami na twarzy dopatruje się w temacie sodomy i gomory. Celują w tym osoby purytańskie. ****) Prawda jest taka, że - podobnie jak na plażach naturystów - nikt tu się nie ślini, nie ociera i nie chodzi ze sterczącym fiutem. Nagość jest naturalna i ludzie na pewnym poziomie - a takich tylko wpuszcza czarodziejski filtr Dzikiej Sauny - nie traktują jej jako celu, tylko jako środek do uwolnienia się z ograniczeń, pierwszy z okowów, jakie z siebie zrzucamy. Oczywiście, na obiektach basenowych czy w aquaparkach, gdzie klientela jest bardziej przypadkowa, zawsze znajdzie się jakiś niewyżyty “wujek” który chce sobie tylko na cyca popatrzeć. Ale w miejscach o ugruntowanej renomie zarówno postawa prowadzących, jak też ogólny ostracyzm grupy jest zazwyczaj wystarczającym hamulcem dla takich zachowań. Zresztą wachlarz “strojów” używanych podczas saunowania jest na tyle szeroki, że wcale nie trzeba epatować swoją nagością - można się zasłonić strategicznie ręcznikiem, pareo czy prześcieradłem kąpielowym, a jednak pozostać nagim i korzystać z dobrodziejstw bani. A jak ktoś ma kiełbie we łbie to środowisko go szybko wyautuje.

****) To trochę jak w tym starym kawale: Przychodzi facet do lekarza i mówi, że mu się wszystko z sexem kojarzy. Lekarz pokazuje mu planszę, a na niej trójkąt - Z czym to się Panu kojarzy? - Z sexem - odpowiada facet. Lekarz pokazuje drugą planszę a na niej kółko - A to, z czym się Panu kojarzy? - Z sexem - odpowiada znowu facet. Lekarz kiwa głową z niedowierzaniem, pokazuje gościowi trzecią planszę, a tam kwadrat - A to, z czym się Panu kojarzy? - Z sexem - odpowiada facet ciężko dysząc. Panie - mówi lekarz - Pan jest kompletnie zboczony! - Ja zboczony!? - krzyczy facet - A kto mi te wszystkie świństwa pokazywał???
Ktoś zapyta: no ale jak jestem sam ze swoją połówką w saunie i mamy pomieszczenie tylko dla siebie - to co przeszkadza w miłosnym afekcie? Można w saunie bzykać? Można, można…. ;) Ale to cholernie ciężka robota, szczególnie dla chłopa. I trzeba być bardzo pewnym zarówno swojej pikawy, jak i hydrauliki - bo pierwsze może stanąć, za to drugie może nie chcieć ustać, że tak powiem. Warunki panujące w saunie sprawiają, że sex jest niezwykły, nietuzinkowy a przez to bardzo podniecający w swojej odmienności, wilgotności, aromacie i - nomen omen - żarze. Ale z drugiej strony natura nie zaprojektowała nas do godów w takim otoczeniu, więc wszystko to trzeba mieć na uwadze. Jeśli nie ma między Wami cielesnego tabu, znacie się dobrze, swoje ciała, reakcje i ufacie sobie - to śmiało. Jak nie spróbujesz to się nie dowiesz. Weźcie dużo ręczników, zadbajcie żeby była wentylacja i nie przesadzajcie z temperaturą. Jazda! Życia nie zna ten, co nie dmuchał w saunie… "i na stojaka w hamaku - dodał pod nosem Żbik" - ale to już światek bushcraftowy się kłania! Hahaha!

I tym akcentem kończymy już przydługą gawędę. Nie dopiszę nic, co przebije ostatnie paragrafy, kulminacja minęła. Było o saunie, o jedzeniu i o amorach, czyli o trzech najważniejszych dla ciała rzeczach. I trochę o duszy, która nadaje temu wszystkiemu wyjątkowość i głębszy sens.

Z lekką parą! ****)

****) co dokładnie oznacza to pozdrowienie i czy rzeczywiście chodzi o parę jako wodę w stanie lotnym, przekonasz się w swoim czasie, jeśli będziesz uważnie śledził tego bloga (ten blog/tego bloga obie formy prawidłowe - nie czepiać się!)
zaczarowany post indeed ...